01-06-2016, 12:05 AM
Witaj ponownie Kalebie!
Oczywiście to Bóg czyni cuda, wyrażenie wiara czyni cuda jest skrótem myślowym, choć są oczywiście tacy, którzy używają wiary bez Boga. W dyskusji w innym wątku zwracałam uwagę na to, że wielu nie otrzymuje, gdyż nie prosi albo źle prosi zamierzając wykorzystać to na zaspokojenie własnych pożądliwości. Co tu więc dużo mówić, po prostu wiarę należy wykorzystywać zgodnie z wolą Bożą.
Pisałam już o tym nie raz, Kalebie, więc trochę kręcimy się w kółko.
Wydaje mi się, że mam zdrowe podejście do wiary i nie przychodzi mi na myśl, żeby wykorzystywać ją dla swych zachcianek. Nie proszę Boga ani o bogactwo, ani o powodzenie na tym świecie, ani o zdrowie w wymiarze próżności, żebym wyglądała pięknie i młodo.
Napiszę Ci ,o co się modlę i do czego używam swojej wiary, tak jak Paweł chwalił się jakby w przystępie głupoty.
Moją największą prośbą do Boga jest to, żebym mogła stanąć w wyłomie i przyczynić się do uratowania i zbawienia ludzi, którzy są wokół mnie. Dlatego też proszę Boga o dary duchowe w tym również o uzdrawianie. Do niedawna do głowy mi nie przychodziło, żeby o to prosić, ale zastanowiłam się nad tym głęboko, żeby prosić o to dla dobra ludzi. Nie rozpoznaję w swym sercu co do tej prośby żadnej złej motywacji, więc wierzę, że to otrzymam. Poszczę jeden albo dwa dni w tygodniu w intencji próśb ludzi - nie dla siebie, już nie pamiętam, kiedy w jakiejś mojej sprawie modlitwę postem wzmacniałam. Modlę się intensywnie i gorliwie za ludzi, o mnie prawie wcale... i na tym się zatrzymam.
W tym widzę sens mojego życia, aby kochać Boga i bliźniego i sprawia mi to ogromną radość.
Nie traktuję więc wiary w wymiarze ewangelii sukcesu, ale patrzę na nią przez pryzmat potrzeb bliźniego i jest to absolutnie prawdą, co piszę.
Co do weryfikacji Bożego głosu, to na początek właśnie z ruchem wiary to połączę. Zaczęłam chodzić na spotkania do kościoła domowego, charyzmatycznego kościoła, na dodatek do grupy ekumenicznej. Kilka tygodni temu byłam na konferencji uzdrowieniowej, miałam na nią nie iść, ale różne" zrządzenia losu" sprawiły, że się tam znalazłam, co przypadkiem nie było, a wyraźnym prowadzeniem - ja powiem, że Bożym, ale inni innemu prowadzeniu mogą to przypisać. Nikogo tam nie znałam, ale "kontakty" pewne nawiązałam. Po długim czasie w końcu się odezwałam do jednej osoby i się spotkaliśmy. W ogóle nie wiedziałam za bardzo nic o niej, ale spotkanie z nią już było odpowiedzią na dwie rzeczy, o które ostatnio się modliłam. Poszłam za ciosem na spotkanie tego kościoła i doskonale wiem, że już od dawna byłam przygotowywana do tego kościoła, bo Bóg kazał mi w rozmowie z katolikami szukać tego, co łączy, a nie tego co dzieli.
A w tej grupie ekumenicznej są w większości właśnie katolicy, a podstawowa zasada grupy to unikanie rzeczy drażliwych i dzielących chrześcijan. Łatwo jest skrytykować taką zasadę i suchej nitki na niej nie zostawić, ale ja już wiem, ze pokojowe podejście przynosi owoce...
A w tej grupie jest dużo owoców. Są uzdrowienia i to z bardzo poważnych chorób np. dziewczyny, która chora na stwardnienie rozsiane przestała już chodzić i mówić i została niedawno uzdrowiona i uczęszcza do tej grupy. Inny człowiek przeżył właśnie przebudzenie miłości, a był właściwie człowiekiem bez uczuć i dopiero w wieku czterdziestu lat poznał co to miłość do Boga i bliźniego. Jego żona nawróciła się wcześniej, on chodził z nią na różne konferencje, ale świadectwa o cudach uważał za grę aktorską tych ludzi, którzy o tym opowiadali i nie wierzył im do czasu, aż jego własna żona została uzdrowiona...
Weryfikacja jest w moim sercu. Nie myśl, że mam klapki na oczach i jestem"zaślepiona" miłością. Sprawiedliwości i świętości nie pomijam.
Piszę przecież np. o rozpoznawaniu niesprawiedliwości w małym. O tym Bóg mnie szczegółowo pouczył i przez sny i różne inne wydarzenia.
Gdzieś już opisałam sen o wężu, który przez okno wsunął się do jakiegoś mieszkania i przemienił w ładnego pieska, ale na ciele pozostała mu jedna łuska, po której można było rozpoznać, że to wąż. Ten sen był początkiem uczenia mnie o rozpoznawaniu po małych niesprawiedliwościach i nigdzie o tym nie przeczytałam, ale to Duch święty mnie w tym pouczył.
Inny sen z kolei był początkiem nauki o prawdzie, też gdzieś go już opisałam. Dostałam równanie, które miałam przekształcić i napisać pięć innych równań... a chodziło o to, ze prawda jest precyzyjna i wszystko musi pasować co do joty.
Jeżeli więc człowiek czegoś naucza, niech mówi prawdę, tak jak Słowo Boże, a nie swoje gdybanie. I tutaj pojawia się zasadniczy problem, że bardzo często zmusza się nas do opowiadania się za czymś, gdy przystępujemy do jakiegoś kościoła. A ja chcę powiedzieć nie wiem, kiedy nie wiem i mieć prawo do uszanowania mego sumienia, bo wiele rzeczy naprawdę jest drugorzędnych i nie mają znaczenia dla zbawienia.
A co do ciała, w którym przyszedł Jezus, to widziałam, jak ludzie w tym temacie potrafią się pokłócić. Ja wierzę, że Jezus przyszedł w rzeczywistym ciele i wierzę, że ofiara z Jego ciała była skutecznym zadośćuczynieniem za nasz grzech.
Czy to nie jest wystarczające?
A czyżbyś nie czytał, żeby unikać sporów o słowa?
To nie jest żaden podstępny unik z moje strony, bo jeszcze raz zadam to samo pytanie, czy moja wiara w tej kwestii jest niewystarczająca?
Nie twierdzę przecież tak, jak muzułmanie, że Jezus na krzyżu miał tylko jakieś pozorne ciało czy coś w tym stylu.
Mówi się czasami o prawidłowej doktrynie, jak ona jest ważna, a i owszem nieprawidłowa do wielu problemów prowadzić może, ale w wielu sytuacjach poznanie prawdy o jakiejś doktrynie wcale "do szczęścia" nie jest potrzebne i do zbawienia nas nie przybliża.
Trzeba umieć ustalić kryterium ważności spraw i rzeczy podzielić na zbawcze i niezbawcze, aby nie robić tych błędów co faryzeusze, którzy przecedzali komara, a połykali wielbłąda.
Tak, powinniśmy być ostrożni, żeby nie zostać zwiedzionymi i nie myśl, że lekceważę tę kwestię, ale ja widzę, że Bóg mnie prowadzi i Jego moc przekonywania we mnie działa. Ta moc przekonywania nie jest wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi, więc poza samą "mocą" umiem i sama siebie przekonać, że powinnam zrobić tak, a nie inaczej.
Mam czyste sumienie, widzę u siebie czyste motywacje, kocham ludzi i chcę ich dobra i zbawienia, Bóg mnie w nadzwyczajny sposób poprowadził do tych ludzi. Moje serce jest wypełnione i wielką miłością i wielką radością i pokojem.
Cóż mam więc Ci napisać?
Ja w zasadzie mam cały czas duchową ucztę w mym sercu. Rozkoszuję się Bożą miłością i będę to robić również i w smutku i cierpieniu, a tych, którzy mnie będą prześladować, będę kochać i błogosławić.
A Paweł pyta, któż wyrządzi wam coś złego, jeśli będziecie orędownikami dobrego. A czy szatan może nam coś zrobić, jeśli z nami Bóg?
Nie boję się tych, którzy zabijają ciało i o swoje życie nie dbam. I nie myśl, że to są wyniosłe i puste słowa, bo szatan nie raz przychodził mnie sprawdzać i prześladować z powodu moich słów, ale nie przemógł, bo ze mną Bóg i musiał ustępować.
Warzywnik mam przede wszystkim dla mojego męża, cały ogród z drzewami i kwiatami też, bo on go bardzo lubi, ja oczywiście również. Ogólnie jednak chodzi mi o czas, staram się rozsądnie podchodzić do rzeczy, ale się nie wyrabiam. Na razie większość ogrodu zostawię naturze, a w zasadzie Bogu. Mam nadzieję, że uda mi się ten ogród zachować, ale nie on jest najważniejszy.Mamy go chyba 10 lat, systematycznie nawozimy go dużą ilością odpadków organicznych, więc ziemia jest bardzo dobra i wszystko rośnie bujnie i przepięknie.
Mamy też wiele wspaniałych roślin, winorośli ponad sto odmian, naprawdę rewelacyjnych w smaku i dużo lepszych od odmian sklepowych.
W tym roku będzie bardzo duży plon fig z gruntu, które muszę na zimę dość mocno okrywać, ale co roku mi ładnie owocują. Dużo bym mogła o ogrodzie napisać, ale to nie o tym wątek.
Każdy więc niech robi, jak uważa, ale niech uważa, co robi!
Ja, w każdym razie, na poważnie myślę o kościele charyzmatycznym, w którym manifestacja Bożej mocy nie jest rzadkością i naprawdę
nie zależy mi na "spektaklu ", ale taki właśnie był kościół na początku i do takiego żywego kościoła tęskniłam.
Cieszę się, że Bóg mnie zaprowadził do takiego kościoła, a moje serce skacze z radości, a tamtych ludzi od razu bardzo pokochałam...
Pozdrawiam Cię, Kalebie, bardzo serdecznie!
Oczywiście to Bóg czyni cuda, wyrażenie wiara czyni cuda jest skrótem myślowym, choć są oczywiście tacy, którzy używają wiary bez Boga. W dyskusji w innym wątku zwracałam uwagę na to, że wielu nie otrzymuje, gdyż nie prosi albo źle prosi zamierzając wykorzystać to na zaspokojenie własnych pożądliwości. Co tu więc dużo mówić, po prostu wiarę należy wykorzystywać zgodnie z wolą Bożą.
Pisałam już o tym nie raz, Kalebie, więc trochę kręcimy się w kółko.
Wydaje mi się, że mam zdrowe podejście do wiary i nie przychodzi mi na myśl, żeby wykorzystywać ją dla swych zachcianek. Nie proszę Boga ani o bogactwo, ani o powodzenie na tym świecie, ani o zdrowie w wymiarze próżności, żebym wyglądała pięknie i młodo.
Napiszę Ci ,o co się modlę i do czego używam swojej wiary, tak jak Paweł chwalił się jakby w przystępie głupoty.
Moją największą prośbą do Boga jest to, żebym mogła stanąć w wyłomie i przyczynić się do uratowania i zbawienia ludzi, którzy są wokół mnie. Dlatego też proszę Boga o dary duchowe w tym również o uzdrawianie. Do niedawna do głowy mi nie przychodziło, żeby o to prosić, ale zastanowiłam się nad tym głęboko, żeby prosić o to dla dobra ludzi. Nie rozpoznaję w swym sercu co do tej prośby żadnej złej motywacji, więc wierzę, że to otrzymam. Poszczę jeden albo dwa dni w tygodniu w intencji próśb ludzi - nie dla siebie, już nie pamiętam, kiedy w jakiejś mojej sprawie modlitwę postem wzmacniałam. Modlę się intensywnie i gorliwie za ludzi, o mnie prawie wcale... i na tym się zatrzymam.
W tym widzę sens mojego życia, aby kochać Boga i bliźniego i sprawia mi to ogromną radość.
Nie traktuję więc wiary w wymiarze ewangelii sukcesu, ale patrzę na nią przez pryzmat potrzeb bliźniego i jest to absolutnie prawdą, co piszę.
Co do weryfikacji Bożego głosu, to na początek właśnie z ruchem wiary to połączę. Zaczęłam chodzić na spotkania do kościoła domowego, charyzmatycznego kościoła, na dodatek do grupy ekumenicznej. Kilka tygodni temu byłam na konferencji uzdrowieniowej, miałam na nią nie iść, ale różne" zrządzenia losu" sprawiły, że się tam znalazłam, co przypadkiem nie było, a wyraźnym prowadzeniem - ja powiem, że Bożym, ale inni innemu prowadzeniu mogą to przypisać. Nikogo tam nie znałam, ale "kontakty" pewne nawiązałam. Po długim czasie w końcu się odezwałam do jednej osoby i się spotkaliśmy. W ogóle nie wiedziałam za bardzo nic o niej, ale spotkanie z nią już było odpowiedzią na dwie rzeczy, o które ostatnio się modliłam. Poszłam za ciosem na spotkanie tego kościoła i doskonale wiem, że już od dawna byłam przygotowywana do tego kościoła, bo Bóg kazał mi w rozmowie z katolikami szukać tego, co łączy, a nie tego co dzieli.
A w tej grupie ekumenicznej są w większości właśnie katolicy, a podstawowa zasada grupy to unikanie rzeczy drażliwych i dzielących chrześcijan. Łatwo jest skrytykować taką zasadę i suchej nitki na niej nie zostawić, ale ja już wiem, ze pokojowe podejście przynosi owoce...
A w tej grupie jest dużo owoców. Są uzdrowienia i to z bardzo poważnych chorób np. dziewczyny, która chora na stwardnienie rozsiane przestała już chodzić i mówić i została niedawno uzdrowiona i uczęszcza do tej grupy. Inny człowiek przeżył właśnie przebudzenie miłości, a był właściwie człowiekiem bez uczuć i dopiero w wieku czterdziestu lat poznał co to miłość do Boga i bliźniego. Jego żona nawróciła się wcześniej, on chodził z nią na różne konferencje, ale świadectwa o cudach uważał za grę aktorską tych ludzi, którzy o tym opowiadali i nie wierzył im do czasu, aż jego własna żona została uzdrowiona...
Weryfikacja jest w moim sercu. Nie myśl, że mam klapki na oczach i jestem"zaślepiona" miłością. Sprawiedliwości i świętości nie pomijam.
Piszę przecież np. o rozpoznawaniu niesprawiedliwości w małym. O tym Bóg mnie szczegółowo pouczył i przez sny i różne inne wydarzenia.
Gdzieś już opisałam sen o wężu, który przez okno wsunął się do jakiegoś mieszkania i przemienił w ładnego pieska, ale na ciele pozostała mu jedna łuska, po której można było rozpoznać, że to wąż. Ten sen był początkiem uczenia mnie o rozpoznawaniu po małych niesprawiedliwościach i nigdzie o tym nie przeczytałam, ale to Duch święty mnie w tym pouczył.
Inny sen z kolei był początkiem nauki o prawdzie, też gdzieś go już opisałam. Dostałam równanie, które miałam przekształcić i napisać pięć innych równań... a chodziło o to, ze prawda jest precyzyjna i wszystko musi pasować co do joty.
Jeżeli więc człowiek czegoś naucza, niech mówi prawdę, tak jak Słowo Boże, a nie swoje gdybanie. I tutaj pojawia się zasadniczy problem, że bardzo często zmusza się nas do opowiadania się za czymś, gdy przystępujemy do jakiegoś kościoła. A ja chcę powiedzieć nie wiem, kiedy nie wiem i mieć prawo do uszanowania mego sumienia, bo wiele rzeczy naprawdę jest drugorzędnych i nie mają znaczenia dla zbawienia.
A co do ciała, w którym przyszedł Jezus, to widziałam, jak ludzie w tym temacie potrafią się pokłócić. Ja wierzę, że Jezus przyszedł w rzeczywistym ciele i wierzę, że ofiara z Jego ciała była skutecznym zadośćuczynieniem za nasz grzech.
Czy to nie jest wystarczające?
A czyżbyś nie czytał, żeby unikać sporów o słowa?
To nie jest żaden podstępny unik z moje strony, bo jeszcze raz zadam to samo pytanie, czy moja wiara w tej kwestii jest niewystarczająca?
Nie twierdzę przecież tak, jak muzułmanie, że Jezus na krzyżu miał tylko jakieś pozorne ciało czy coś w tym stylu.
Mówi się czasami o prawidłowej doktrynie, jak ona jest ważna, a i owszem nieprawidłowa do wielu problemów prowadzić może, ale w wielu sytuacjach poznanie prawdy o jakiejś doktrynie wcale "do szczęścia" nie jest potrzebne i do zbawienia nas nie przybliża.
Trzeba umieć ustalić kryterium ważności spraw i rzeczy podzielić na zbawcze i niezbawcze, aby nie robić tych błędów co faryzeusze, którzy przecedzali komara, a połykali wielbłąda.
Tak, powinniśmy być ostrożni, żeby nie zostać zwiedzionymi i nie myśl, że lekceważę tę kwestię, ale ja widzę, że Bóg mnie prowadzi i Jego moc przekonywania we mnie działa. Ta moc przekonywania nie jest wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi, więc poza samą "mocą" umiem i sama siebie przekonać, że powinnam zrobić tak, a nie inaczej.
Mam czyste sumienie, widzę u siebie czyste motywacje, kocham ludzi i chcę ich dobra i zbawienia, Bóg mnie w nadzwyczajny sposób poprowadził do tych ludzi. Moje serce jest wypełnione i wielką miłością i wielką radością i pokojem.
Cóż mam więc Ci napisać?
Ja w zasadzie mam cały czas duchową ucztę w mym sercu. Rozkoszuję się Bożą miłością i będę to robić również i w smutku i cierpieniu, a tych, którzy mnie będą prześladować, będę kochać i błogosławić.
A Paweł pyta, któż wyrządzi wam coś złego, jeśli będziecie orędownikami dobrego. A czy szatan może nam coś zrobić, jeśli z nami Bóg?
Nie boję się tych, którzy zabijają ciało i o swoje życie nie dbam. I nie myśl, że to są wyniosłe i puste słowa, bo szatan nie raz przychodził mnie sprawdzać i prześladować z powodu moich słów, ale nie przemógł, bo ze mną Bóg i musiał ustępować.
Warzywnik mam przede wszystkim dla mojego męża, cały ogród z drzewami i kwiatami też, bo on go bardzo lubi, ja oczywiście również. Ogólnie jednak chodzi mi o czas, staram się rozsądnie podchodzić do rzeczy, ale się nie wyrabiam. Na razie większość ogrodu zostawię naturze, a w zasadzie Bogu. Mam nadzieję, że uda mi się ten ogród zachować, ale nie on jest najważniejszy.Mamy go chyba 10 lat, systematycznie nawozimy go dużą ilością odpadków organicznych, więc ziemia jest bardzo dobra i wszystko rośnie bujnie i przepięknie.
Mamy też wiele wspaniałych roślin, winorośli ponad sto odmian, naprawdę rewelacyjnych w smaku i dużo lepszych od odmian sklepowych.
W tym roku będzie bardzo duży plon fig z gruntu, które muszę na zimę dość mocno okrywać, ale co roku mi ładnie owocują. Dużo bym mogła o ogrodzie napisać, ale to nie o tym wątek.
Każdy więc niech robi, jak uważa, ale niech uważa, co robi!
Ja, w każdym razie, na poważnie myślę o kościele charyzmatycznym, w którym manifestacja Bożej mocy nie jest rzadkością i naprawdę
nie zależy mi na "spektaklu ", ale taki właśnie był kościół na początku i do takiego żywego kościoła tęskniłam.
Cieszę się, że Bóg mnie zaprowadził do takiego kościoła, a moje serce skacze z radości, a tamtych ludzi od razu bardzo pokochałam...
Pozdrawiam Cię, Kalebie, bardzo serdecznie!